Skarby wąwozu w Skrzynnie
O skrzyńskim wąwozie powiadano różnie... A to bywało, przed wracającym nocą człekiem pies czarny nagle na ścieżkę wybiegał i za plecami łańcuchem dzwonił, a to ogień błyskał i grzmot cichy po ziemi leciał, to znów wicher niczym bies piaskiem pod nogami kręcił i w oczy sypał.
Zmierzający w stronę pobliskiego Skrzynna Wojciech zaklął głośno. Pożyczony od sąsiada worek owsa ciążył jak diabli, w dodatku lada chwila mógł zacząć padać deszcz. Nadciągające od zachodu ciemnogranatowe chmury hukiem odległych grzmotów i błyskawicami ostrzegały przed nadciągającą nawałnicą. Trzeba było wybrać... Albo dłuższą drogę przez Kamień, albo ścieżkę na skróty, dołem Zaklętego Wąwozu! Ten jednak... Wojciech zatrzymał się.
Ściemniało się już, a on nadto dobrze pamiętał tutejsze opowieści o siedmiu kościołach postawionych na siedmiu wzgórzach w Skrzynnie, o tajemnych przejściach, które podchodziły aż hen pod żukowski zamek! Kościoły i zamek dawno zburzyli Szwedzi... W ich miejsce postawiono kamienne kolumny, zwieńczone krzyżami z kogutkiem, na pamiątkę piania trzeciego kura, po którym święty Piotr zaparł się Chrystusa.
- Na psa urok! - Wojciech z trudem odpędził ogarniające go majaki i spojrzał przed siebie.
Zapadający zmierzch zdążył już ukryć linię horyzontu i majaczące w jego głębi zabudowania Skrzynna ledwie były widoczne. Za to światła lamp zdawały się być o krok. Wystarczy przejść wąwóz! Wojciech chwycił wór i... zamarł! Tam, gdzie jeszcze nie tak dawno rysował się na tle nieba smukły zarys kamiennej kolumny, widniała teraz olbrzymia postać rycerza.
- Weź wór i ruszaj za mną! - głos niczym grom przetoczył się wzdłuż wąwozu. A może był to rzeczywiście huk grzmotu? Wojciech nie pytał. Strach musiał dodać mu sił, bo nie czuł nawet ciężaru owsa. W chwilę później słabe światło palącego się gdzieś w głębi ognia rozproszyło mrok. W jego blasku Wojciech bez trudu dostrzegł leżących na ziemi rycerzy.
- Śpią?! - pomyślał zaskoczony.
Idący przodem rycerz jakby usłyszał jego myśl, bo nakazując gestem przyłożył palec do ust.
- Tu! - wskazał stojące w głębi żłoby. Ostry zapach końskiego potu i nawozu uderzył w nozdrza. A więc musieli być w stajni! Wojciech wysypał ziarno i ruszył do wyjścia.
- Teraz wór napełnij! - rycerz wskazał stertę końskiego łajna.
- Niby... - zaczął Wojciech, lecz głos uwiązł mu w gardle. Nie wiedząc też, czy zapłata to, czy kara, bez słowa sprzeciwu wykonał polecenie.
Gdy podniósł głowę, poczuł na policzkach pierwsze krople deszczu. Ciął ostro, gnany od pól podmuchami wiatru.
- Wszelki duch... - oprzytomniał.
Do Skrzynna było tuż. Gdy wszedł do domu, żona zbierała właśnie garnki z pieca. Miał jej teraz powiedzieć o przygodzie? Chwycił worek, by wysypać łajno za próg, gdy nagle... zdumiony Wojciech przetarł oczy! Ciemna izba bowiem aż pojaśniała od złotych monet jakie sypnęły się po podłodze.
Tak oto śpiący rycerz z Zaklętego Wąwozu w Skrzynnie nagrodził biednego Wojciecha. I nikt by o tym nie wiedział, gdyby Wojciechowa, która wygadała się przed sąsiadką. Od tej pory wielu gospodarzy pod kamienną kolumną stawało, rycerza jednak nie spotkali. Przynajmniej tak powiadają.
Na podstawie książki Zenona Gierały: "Baśnie i legendy ziemi radomskiej"