Przeskocz do treści

Czterej magowie

Czterej magowie

Pustynia

Niewiele osób dzisiaj wie, że było czterech a nie, jak powiadają, trzech króli... - dziadek Presz spojrzał spod wielkich krzaczastych brwi w stronę buzującego na palenisku ognia. Za oknem szalała zamieć, wicher wył i poświstywał, aż słychać go było w kominie. Zebrane wokół wielkiego pieca dzieci przerwały liczenie szczodraków. Wieczór Trzech Króli dobiegał końca i nie było wątpliwości, że dziadek Presz rozpoczyna jedną ze swych opowieści. W izbie zapanowała cisza.

- Było to zaraz po narodzeniu Chrystusa - ciągnął dziadek - gdy czterech największych magów świata postanowiło złożyć dary nowo narodzonemu. Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego nazwano ich królami. Być może zostali nimi później, o czym mój dziad, a jemu jego dziad, zapomniał powiedzieć. Być może...

Potężni magowie, znający największe tajemnice Ziemi i świata, od dawna przepowiadali narodzenie dziecięcia. Gdy więc na niebie ukazała się oczekiwana gwiazda betlejemska, wyruszyli niezwłocznie w drogę z pokłonem i darami.

Pierwszy wyruszył Wielki Mag z dalekiej zimnej północy, wioząc kunsztownie zdobione bryły bursztynu, w których woń iglastych lasów, szum morza i nadwiślańskich puszcz w czarodziejską muzykę były zaklęte.

Mag drugi ruszył z południa, wioząc najcenniejsze zioła i najpiękniejsze kwiaty, jakie w swych ogrodach zdołał wyhodować, woni tak cudnej, że gdzie przyjechał, ludziom zdawało się, iż całe ogrody wraz z nim wędrują.

Mag trzeci ruszył z zachodu, wioząc przedmioty ze złota i drogich kamieni tak przedniej roboty, że blask ich jedynie z promieniami słońca mógł być porównywany.

Mag czwarty, ze wschodu, włożył ubogi strój, a do wędrownego worka wrzucił szary kamień, jaki miał i jako zwykły podróżny wyruszył w drogę...

- Kamień ów - zaczął po chwili dziadek Presz - choć tak pospolicie wyglądał, nie był jednak zwykłym kamieniem. Jego ojcem było Słońce, a matką Księżyc. Wiatr wynosił go w swym łonie. Żywicielką jego była Ziemia. Kamień mędrców; dusza Słońca i tajemnej wiedzy została w nim zaklęta, a kto go miał, znał też wielką tajemnicę przemiany i czynienia dobra.

Toteż wszędzie, dokąd teraz Wielki Mag dotarł, dzięki cudownej mocy kamienia jałowa ziemia zmieniała się w uprawne pola, na oczekujące wilgoci ziarna spadały obfite deszcze, a gnębiące ludzi choroby znikały bez śladu. Oto jak wielka była moc kamienia i jak wielki mędrzec mógł go mieć... - zakończył tajemniczo dziadek Presz.

Mijały dni. Wielki Mag ze wschodu niestrudzenie podążał w stronę betlejemskiej gwiazdy, aż stanął przed pustynią, ostatnią już przeszkodą, jaka dzieliła go od państwa króla Heroda i od pozostałych mędrców. Znając wielką tajemnicę kamienia, stary mędrzec nie musiał obawiać się bezmiaru piasków ani palących promieni słońca i tylko gdy spoglądał na bezkres suchej ziemi, na biedę ludzi tam mieszkających, serce wzbierało mu nagłym smutkiem.

- Cóż z tego - myślał - że tam gdzie idę, pustynia zamienia się w pasy bujnej zieleni, gdzie stanę, rozkwitają piękne ogrody? Bezmiar piasków i bieda mieszkających tu ludzi zdają się i tak nie mieć końca.

Rósł smutek Wielkiego Maga, aż któregoś dnia sięgnął nagle po kamień i wypowiedział słowa zaklęcia:

- Niech twoja siła służy ludziom i ziemi! - rzekł.

I oto zaledwie Wielki Mag wyrzekł te słowa, zerwała się ogromna burza, chmury piasku zakryły słońce, zapadła noc. W miejscu, mędrzec położył kamień, błyszczał teraz olbrzymiej wielkości brylant. Świecił stubarwnym blaskiem, mienił się kolorami tęczy, a unoszone z wichrem drobiny piasku, ledwie go dotknęły, zamieniały się na tysiączne i milionowe złote ziarenka.

Trwało to chwilę, bo oto nagle kamień zaczął tracić swoją moc, a otaczający go blask, niczym wzburzony strumień, spływał i wsiąkał w piasek pustyni. Wkrótce wichura ustała, zaś wokół, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się bezkresna pustynia. Zagubiony, pozostawiony sam sobie Wielki Mag stał i patrzył na leżący u jego stóp kamień. Niestety, był to już tylko zwykły kamień, jego moc bowiem - zgodnie z życzeniem - przeszła do ziemi. Mędrzec pochylił się, ujął go raz jeszcze w dłonie i tak pozostał.

Takim też znaleźli go trzej magowie, gdy po złożeniu darów, omijając z daleka państwo okrutnego króla Heroda, powracali do siebie. Jeszcze wówczas spalone słońcem, smagane wichrem pustyni dłonie Wielkiego Maga obejmowały szary kamień.

Minęły wieki, legenda o słynnym kamieniu rosła, najwięksi mędrcy tracili nieraz całe życie na jego poszukiwania, wszystko na nic. Kamienia filozoficznego - jak go później nazwano - który miał zamieniać wszystkie pospolite metale na złoto, nigdy nie znaleźli.

A gdy po wielu stuleciach ludzie powrócili na pustynię, odkryli pod jej nieurodzajnymi piaskami bogate złoża ropy naftowej. Od tej pory wielka tajemnica kamienia została odkryta, a siła jego zaczęła służyć ludziom. Tak oto zrealizowały się pragnienia Wielkiego Maga ze wschodu.

A więc tylko trzech magów-mędrców dotarło do stajenki - kończył dziadek Presz. Jak wiemy, jeden z nich ofiarował złoto, drugi wonne zioła i kwiaty które my dziś nazywamy kadzidłem, a trzeci bursztyny. One również przetrwały w naszej tradycji pod nazwą mirry, czyli żywicy pozostawionej w mrowisku, aby nabrała pięknego zapachu. Mędrzec czwarty, choć nigdy nie dotarł do celu, pozostawił ludzkości dar największy - ropę naftową.

Na podstawie książki Zenona Gierały: "Baśnie i legendy ziemi radomskiej"